sobota, 4 czerwca 2016

Rozdział 4

Terminus


''Cierpienie jest na pewno rodzajem sensu. Bezsens przecież nie boli. Bezsens jest obojętniością."                                                                                                         ~Anna Kamieńska


Francja, Paryż
1950 rok

Była piękna, słoneczna pogoda. Veronica - trzydziestoletnia mieszkanka Paryża nigdy nie mogła zrozumieć dlaczego tylko taką pogodę nazywano ładną. Ją od zawsze słońce i ciepło nadchodzące wraz z ociepleniem klimatu, bardzo irytowało - miała wtedy wrażenie przymusu zrobienia czegoś produktywnego, ewentualnie zwykłego wyjścia na dwór, bo przecież większość osób tak właśnie robiła. Dlatego było jej bardzo dziwnie, że umiera właśnie w ten czerwcowy, ciepły i (nie)przyjemny poranek. Nie umierała fizycznie, a psychicznie z sercem poharatanym na milion małych kawałeczków, w którym tkwiły małe sztylety, kłujące przy choćby najmniejszym wspomnieniu. Wiedziała, że nikt nie jest wstanie skleić tych kawałków znowu ze sobą, że nikt nie jest wstanie jej pomóc, zresztą nie chciała pomocy. Ciągły ból miał jej przypominać o tragedii, która ją spotkała, bo co innego może chcieć matka, która nigdy więcej nie zobaczy swojego dziecka. Gdyby miała go teraz opisać, powiedziałaby, że jej mały synek miał piękne, duże oczy, był szczupły i wysoki jak na swój wiek, a przy biegu, jego czupryna blond włosów zawsze podskakiwała i opadała wraz z nim, był przyjacielski i otwarty na ludzi, co Veronica zawsze uważała za cechę bardzo przydatną.  Tak bardzo go kochała i do końca swoich fizycznie żywych dni będzie się zastanawiać dlaczego przez głupotę innych ludzi nie będzie miała możliwości widzieć jak dorasta. W takich chwilach często mówiła sobie jakie życie jest niesprawiedliwe, ale czy ktoś mówił, że ma być inaczej? Może powinniśmy przestać myśleć, że życie jest nam coś winne, bo nie jest. 


                                                                     **************



Przebywając w szpitalu i sprawdzając czy aby na pewno nie jest to sen, nauczyła się przede wszystkim obcowania z przewrażliwioną pielęgniarką, którą jak się okazało, narzeczony zostawił trzy miesiące temu, malując na ścianie wielki napis ''Z NAMI KONIEC, WYJEŻDZAM NA HAWAJE'', domalowując również kobietę z kokosami zamiast stanika. Ronnie myślała, że to taki żart z tym wyjazdem, jak się jednak okazało - nie rzucił słów na wiatr.
- Smaży teraz dupsko na ogromnej plaży, a ja po raz setny dzisiaj zmieniam wenflon!! - powiedziała raz zdenerwowana pielęgniarka, pokazując zdjęcie jej byłego narzeczonego.
- Kochana, lepszy wenflon od czyszczenia kaczek czy baseników - powiedziała Ronnie.
Cieszyła się, że mimo swojego introwertyzmu znalazła osobę, z którą może porozmawiać. Teraz było jej to niezmiernie potrzebne, a młoda pielęgniarka, swoimi problemami i ekstrawertycznym poczuciem bycia odciągała ją od jej problemu, który był trochę bardziej skomplikowany. Mimo to, wieczorami, korzystając z internetu w telefonie, próbowała znaleść coś co może w znacznym stopniu pomóc wyjaśnić jej sny, ale miała wątpliwości czy, aby ostatnie zdarzenia, nie były przypadkiem halucynacją. Co najdziwniejsze przez dwa dni żaden z koszmarów nie powrócił, ale nie wierzyła w
to, że zniknęły na zawsze. Wszystko to było ze sobą powiązane, tylko teraz musiała odkryć w jaki sposób. Czyżby traciła już zmysły? Uśmiechnęła się sama do siebie. 
W zeszycie, kupionym przez pielęgniarkę, specjalnie na prośbę Ronnie, zapisywała słowa ''klucz'', które miały jej jakoś pomóc. Sama nie wiedziała w jaki, ale od czegoś trzeba było zacząć.
  

Przerwana granica
Koszmary
Blond chłopak
Czerwona piłka
Niewyjaśnione zdarzenia
Taco

Taco? Była głodna i zmęczona. Jedzenie w szpitalu zostawiało wiele do życzenia, łóżko zresztą też.
Bała się spać, bała się powrotu koszmaru. W ciągu tych kilku dni przydarzyło się jej tyle niewyjaśnionych sytuacji, że powiedzenie o nich komukolwiek skończyło by się wylądowaniem w psychiatryku na oddziale zamkniętym, a nie uśmiechało jej się spędzanie dni w kaftanie bezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony mimo, iż uwielbiała działać w pojedynkę, to jednak w tej sytuacji raczej sobie nie poradzi. Potrzebowała kogoś, kto spojrzy na to wszystko z innej perspektywy, kogoś kto w przeciwieństwie do niej nie ma takiego mętliku w głowie. Wszystkie negatywne uczucia skumulowały się w niej w jednej chwili. Najpierw przyszedł strach, pozniej smutek, który szybko przerodził się w złość, a na samym końcu bezradność, która chyba dobijała ją najbardziej. Chwile pózniej już rozmawiała z jedną z niewielu osób, którym na prawdę ufała.
- Lucy, muszę z Tobą porozmawiać - głos ściszyła do szeptu, opowiadajac przyjaciółce swój koszmar.


Następnego dnia, po nieprzespanej nocy i  dwóch kawach byłą gotowa wyjść ze szpitala i wreszcie wrócić do domu.
- Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w bardziej przyjemniejszym miejscu. - powiedziała na pożegnanie młoda pięlegniarka i posłała jej ciepły uśmiech.
Ronnie ją przytuliła i stwierdziła w duchu, że w najbliższej przyszłości raczej się z nią nie zobaczy, bo ileż można zbywać jej pytania o chłopaka od kwiatów? Najpierw sama musiała się dowiedzieć kim on jest. A  nadpobudliwość dziewczyny i ciągłe przeżywanie rozstania z narzeczonym trochę ją drażniły. Zanim wyszła spojrzała ostatni raz na salę, w której spędziła trzy dni.
''Nie, to jednak ta zżółkła pościel mnie najbardziej drażniła'' -pomyślała
Świeciło słońce i była piękna pogoda. Ronnie nienawidziła takiej pogody.
- Wsiadaj łajzo - usłyszała za sobą.
- Zabawne - odpowiedziała, odwracając się i widząc czuprynę jasnych włosów -  od razu się uśmiechnęła
Uścisnęły się, po czym weszły do samochodu.
Znały się już z liceum, ale po ukończeniu szkoły, Lucy wyjechała na studnia do innego miasta, po czym stwierdziła, że jednak potrzebuję roku przerwy od nauki, tak samo zresztą jak Ronnie. Obecnie obie skupiały się na swoich pasjach i dorywczych pracach i to była jedna z niewielu rzeczy, która je łączyła. Jednak mimo tylu różnic, odmiennych zdań i dzielących kilometrów, wiązała je obie niesamowita więz.
 -Możesz mi powiedzieć, dlaczego po trzech dniach dowiaduję się, że moja najlepsza przyjaciółka jest w szpitalu po ''wyimaginowanym'' wypadku?
- Ohh, nie chciałam odrywać cię od pracy, jesteś obecnie kelnerką czy sprzątaczką? A może pracujesz w ekskluzywnej restauracji ''Mcdonald's''? - powiedziała po czym obie zaczęły się śmiać
- Oj, grabisz sobie moja droga. Spakowałam się w jakieś 5 minut, tak więc zapewne będziesz mi musiała pożyczyć szczoteczkę do zębów, a no i nie spałam całą noc, przez naszą rozmowę i dojazd tutaj i to oczywiście twoja wina.
- Majtki też ci pożyczysz? - odgryzła się - A tak na prawdę to dziękuje, jesteś kochana, że przyjechałaś.
Była wdzięczna Lucy, że ta nie zostawiła ją samą z wszystkimi problemami i przyjechała tak szybko.
- Dobra koniec tego dobrego, z tyłu są kartki.
- Załatwiłaś mi już papiery do psychiatryka? - powiedziała nie mogąc się powstrzymać od śmiechu
- Oczywiście, szczególnie po tym jak wybiegasz z nieznajomym ze szpitala, a pózniej w magiczny sposób znów się do niego teleportujesz -  posłała jej złośliwy uśmieszek. Mimo wszystko Ronnie była pewna, że przyjaciółka jej wierzy.
Dziewczyna wzięła kartki na, któych wydrukowany był artykuł o znaczeniu powtarzających się koszmarów sennych.
- Lucy, ale to nie są zwykłe koszmary. - odpowiedziała już na poważnie.
- Czytaj to. Od czegoś trzeba przecież zacząć. - powiedziała stanowczo Lucy, kierując w stronę domu Ronnie.
- O słuchaj tego - po czym zaczęła czytać na głos - Bywa nawet tak, że strach przed uporczywymi  snami prowadzi do bezsenności. W efekcie może dojść do powstawania dolegliwości o charakterze psychicznym i fizycznym. Bez wątpienia koszmary nocne, które pojawiają się codziennie świadczą o jakimś problemie. Zwykle związane są ze stresem i napięciem emocjonalnym, albo nawet urazem psychicznym. Niektórzy chcąc im zapobiegać, zażywają wieczorami środki uspokajające. Jednak należy zdawać sobie sprawę z tego, że najlepiej jest poznać przyczynę koszmarów sennych**

- W sumie to nic nam to nie dało. Nie wiem jaka jest przyczyna tych koszmarów, nie mam żadnych traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, ani nic w tym rodzaju. A moim jedynym problemem jest właśnie ten koszmar. - po chwili dodała - i chłopak.
- Pomyślimy jeszcze nad tym
Przejeżdzały koło dużych domów. Dzieci korzsytały ze słonecznej pogody i bawiły się na podwórkach. Nagle z którejś posesji wyleciała piłka. Samochód zatrzymał się z piskiem opon.
- Te bachory prawie rozbiły mi przednią szybę!- krzyknęła zdenerwowana Lucy.
- Daj spokój, dzieciaki tylko się bawią. Czekaj odrzucę im tą piłkę. - po czym wyszła z samochodu.
Nagle poczuła przyspieszone bicie serca kiedy zobaczyła, że piłka jest czerwona. Podniosła ją i zobaczyła przylepioną małą karteczkę z napisem:

                                                     Albo sobie przypomnisz, albo zginiesz



** cytat pochodzi ze strony;
 http://www.koszmar.pl/czeste-powtarzajace-sie-nawracajace-koszmary/

________________________________

Standardowo już mam nadzieję, że rozdział się podobał ;)



poniedziałek, 23 maja 2016

Rozdział 3

Terminus


                                                                   ~ Stanisław Jerzy Lec


Kilkadziesiąt lat temu...
Czasy wojny.

Siedzieli w obskurnej, ciemnej piwnicy i mimo, iż miała ona dawać im schronienie, wcale nie czuli się bezpiecznie. Pomocy szukało wtedy wiele osób, jednak nawet po jej otrzymaniu nie mogli być pewni niczego. Bo jak być pewnym, kiedy niebezpieczeństwo jest tak blisko i może dopaść w każdej chwili. 
- Jasiu, jak myślisz kiedy stąd wyjdziemy i pobawimy się na dworze moją piłką? - spytała siedmioletnia, drobna dziewczynka, trzymająca w rękach brudną już, czerwoną piłkę.
- Nie wiem, ale teraz musimy być cicho. - odpowiedział chłopiec i od razu posmutniał.
. Dzieci nie były ze sobą spokrewnione, ale znały się już wcześniej, ze względu na znajomość ich rodziców. 
- Świetnie się dogadują! - zawsze powtarzała matka Jasia.
I mimo, że byli tylko dziećmi, pomagali sobie jak tylko mogli. Ta dziecięca zażyłość między nimi, rozczulała niejednego dorosłego. Jednak najbardziej przykra była ich niepewna przyszłość i brak jakichkolwiek perspektyw. 
Do piwnicy z wielkim hukiem wpadło kilku mężczyzn. Patrząc na to oczami dziecka, były to potwory z pistoletami w rękach, straszne i złe. Można było ich porównać do tych potworów, które prześladują w koszmarach nocnych - tylko, że w tej chwili, to nie był sen. Przestraszona dwójka wtuliła się w siebie. Dziewczynka schowała twarz w ramię chłopca. 
Tego wieczora, wszystkich wstrząsnęła wiadomość, o tym, że dwójka dzieci już nie będzie miała szansy dorosnąć.

                                                                
                                                              **************


- Cholera! Zwolnij trochę. - krzyknęła.
Czuła, że wchodzenie do tego samochodu, z tym chłopakiem, właśnie teraz kiedy była tak niedyspozycyjna jeśli chodzi o jakąkolwiek samoobronę, było wręcz idiotyczne. Od kiedy jej jakiekolwiek działanie było, aż tak impulsywne? Z natury spokojna, zawsze planująca swoje dalsze postępowanie.. nie no, nie była, aż tak nudna, ale, aż tak szalona też nie. Czuła jak natłok myśli zaczyna obijać się jej o obolałą już głowę. Przecież w ogóle go nie znała.
'' Wez się w garść'' - pomyślała. 
- Jesteś psychopatą?
Uśmiechnął się lekko, nadal skupiając się na drodze i ku jej zdziwieniu kierując się do jej domu.
- A co, zaczynasz żałować swojej decyzji? - tym razem na nią spojrzał - Oczywiście, że nie jestem. 
Typowa odpowiedz każdego psychopaty. Wyprostowała się, chcąc zatuszować jakąkolwiek oznakę zdenerwowania. 
- W takim razie wytłumacz mi o co chodzi z granicą.
- Coś jeszcze?
Spojrzała na niego.
- W co ty ze mną grasz? Chce wiedzieć wszystko co wiesz na temat moich snów, i na temat mnie.
Zrobił dziwnie znajomą, przygnębioną minę.
- Czułem, że tak będzie.
- Że tak będzie co?
- Że nie będziesz nic pamiętać.

Dojechali do jej domu, który tak na prawdę tylko tymczasowo był jej. Należał do rodziców, którzy pewnie w tej chwili opalali się w jednym z tych najpiękniejszych miejsc na świecie. Stali na trawniku, zaczynało kropić.
Chłopak spojrzał na nią pytająco.
- Jaką mam gwarancję, że nic mi nie zrobisz, jak wpuszczę cię do środka?
- Żadną.
- Tak myślałam. - po czym weszli do domu.
Chłopak cały czas na nią spoglądał. Był wysoki, ubrany bardzo przeciętnie. Najbardziej interesująca była jego burza blond loków i stoicki spokój. Przez cały czas był opanowany, ale nie jak opanowany psychopata, tylko jak opanowany, sympatyczny, młody chłopak. Miała wrażenie, że kiedyś już poznali, albo przynajmniej przelotnie na siebie spojrzeli.
- Mógłbym tak dłużej stać i się na ciebie patrzeć, ale nie mamy czasu. Posłuchaj mnie teraz uważnie. - zbliżył się do niej i złapał za ramiona. - Musisz teraz bardzo uważać na siebie i zacząć myśleć o tym wszystkim co się wydarzyło.
- Byłoby mi prościej, gdybyś mi to wyjaśnił. - odpowiedziała lekko poddenerwowana.
- To nie jest takie proste. Nie mogę ci o tym powiedzieć, nie teraz, nie tak. To nie byłoby proste nawet wtedy kiedy bym mógł ci o tym spokojnie opowiedzieć. - zaczął chodzić po pokoju. - Myśl Ronnie, okej? Obiecaj mi, że spróbujesz sobie przypomnieć - starał się mówić co raz szybciej.
- Co mam sobie przypomnieć. Spójrz na mnie!
W jego ręce jakby znikąd pojawiła się drobna, czerwona piłka.
Obraz przed jej oczami zaczął dziwnie falować, a ona czuła jakby miała zaraz odlecieć.
Zanim jednak wszystko zniknęło jej z oczu, usłyszała ciche:
- Myśl, Ronnie.
Pózniej znalazła się w szpitalnej sali. Przed nią stała znajoma, znudzona pielęgniarka.
- Jeśli będzie chciała pani jeszcze pójść do toalety to proszę mówić.
Nie mogła uwierzyć w to co się wydarzyło.

_____________________________________________

Długo mnie tu nie było, ale mam jednak nadzieję, że ktoś z was tu został.
Rozdział dosyć chaotyczny, nie wyjaśniający w sumie nic, ale było to zamierzone! :D
Krytyka jak zwykle mile widziania.




piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 2 - A jednak jest.

                                                                Terminus


                       '' Sny są są prawdziwe, dopóki trwają, a czyż my nie żyjemy w snach? ''
                                                                                                                      ~ Alfred Tennyson



Stała na pustej drodze, w środku lasu.
Las - pomyślała - znowu ten cholerny las.
Bus, staruszka i kierowca gdzieś zniknęli. Czuła się otępiała, a jedyną rzeczą jaka przychodziła jej do głowy było powolne podążanie wzdłuż krętej drogi. Musiało to wyglądać dość śmieszne dla kogoś patrzącego na nią z boku. Wyglądała jak pijana, zataczająca się nie wiadomo gdzie, ale czy ktokolwiek tutaj był? Ku jej zdziwieniu na spróchniałym już pniu wisiała ledwo dostrzegalna biała, prostokątna karteczka. Chwiejnym, lecz zdeterminowanym krokiem próbowała dojść do drzewa. Marsz wydawał się jej bardzo długi, w rzeczywistości było to zaledwie kilka kroków. Zerwała wilgotną kartkę i odczytała jedno słowo napisane pochyłym pismem.

                                                                    Uciekaj.

Uciekać? Była na to zbyt otępiała. Zaczęła iść, mając wrażenie, że zaraz zemdleje, nie zdolna do jakichkolwiek rozmyślań spostrzegła drugą kartkę.

                                                                     Teraz.

Przykro mi, ale nie mam ochoty na bieganie!! - krzyknęła.
W tym momencie przed nią, jakby znikąd, pojawił się chłopak z lekko kręconymi blond włosami. Złapał ją za ramiona i zaczął potrząsać.
- Uciekaj póki nie będzie za pózno!!
- Zostaw mnie, oszalałeś!? - krzyknęła, wyrywając się z uścisku.
- Tu nie jest bezpie... - przerwał dławiąc się.
Z ust zaczęły mu wypadać białe zęby jeden po drugim,  jego twarz przybrała dziwny wyraz, z oczu zaczęła sączyć się ciemna krew, jedna z gałek wypadła z oczodołu, a on sam zapadał się pod ziemie. Przerażona zaczęła krzyczeć, próbując wydostać się z lasu. Zmęczenie gdzieś zniknęło, a jego miejsce zastąpiła adrenalina, rozchodząca się po całym jej ciele. Biegnąc wpadła w bagno, które uniemożliwiło jej jakikolwiek ruch. Zdesperowana i przerażona zaczęła wrzeszczeć:
- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!!
Czuła, że coś wciąga ją prosto pod ziemie. Zaczynało brakować jej powietrza, aż w końcu przestała cokolwiek widzieć. Jedynie w oddali dało się usłyszeć cichy śmiech kogoś bardzo złego.
                                                               

                                                                 ************


                                                       
- Halo, proszę panią!
Czuła, że ciemność wokół niej wiruje. Czy to w ogóle możliwe, żeby ciemność wirowała?
- Proszę pani!
Znowu ten natrętny głos dochodzący z bardzo daleka. Czuła się tak niewyobrażalnie zmęczona i obolała, dlaczego ten ktoś nie chciał dać jej spokoju?
- Niech pani leży spokojnie, zaraz przyjedzie po panią karetka.
Karetka?
Próbowała się ruszyć, ale poczuła tylko przeszywający ból. Głos mężczyzny zaczął się co raz bardziej oddalać, aż w końcu przestała go słyszeć.

Otworzyła oczy. Próbowała jak najszybciej wstać, ale coś było nie tak. Gdzie ona tak właściwie jest?
- O, wreszcie się obudziłaś! Cały personel się o cobie martwił.
Zobaczyła przed sobą promienną twarz młodej pielęgniarki.
- Dlaczego jestem w szpitalu? - spytała , patrząc z odrazą na wystrój sali w której się znalazła.
Obskurne, białe ściany. Żółte zasłony, które zapewne kiedyś, bardzo dawno temu, było śnieżnobiałe i łóżko z metalowymi zakończeniami. Mimo wszystko zapach szpitala był najgorszy. Zawsze wydawało jej się, że to nie kroplówki, leki, preparaty, jedzenie czy nie prana pościel tworzą ten nieznośny odór, a żal, smutek, choroby i śmierć ludzi znajdujących się tutaj.
- Nic nie pamiętasz? Biedulka. Doszło do wypadku. Samochód jadący z tyłu wjechał w busa, którym jechałaś. Miałaś lekki uraz mózgu, skręconą kostkę, oraz kilka otarć i nie groznych rozcięć, a no i przespałaś, aż trzy dni. - wyrecytowała z uśmiechem pielęgniarka.
 Czyżby bawiły ją nieszczęścia innych ludzi?
- Jak to trzy dni? Chwila, wypadek? Przecież do żadnego wypadku nie doszło. Bus w pewnym momencie się zatrzymał i..
- Oj, musiałaś się niezle uderzyć w tą głowę, ale niedługo wszystko powinno wrócić do normy. Zaraz zawołam lekarza. - posłała jej uśmiech - A, no u muszę ci powiedzieć, że masz fantastycznego i kochającego chłopaka, a jego żółciutkie włosy są cudowne - powiedziała, po czym wskazała na mały stolik obok łóżka, na którym znajdował się duży bukiet.
- Chłopaka? - spytała, unosząc brew i spoglądając na róże.
- No tak, przez całe te dni i noce siedział przy tobie, ale jak na złość nie chciałaś się obudzić. Codziennie wypytywał się lekarza o twój stan zdrowia i nie spuszczał cię z oczu. Ahh, takiego to ze świecą szukać. Dzisiaj wreszcie go namówiłam żeby wrócił do siebie i się chociaż umył. Niestety nie masz wyczucia czasu co do wybudzenia się po wypadku, kochana. - powiedziała, siadając obok jej łózka.
- Nie chce cię martwić, ale to chyba musi być jakaś pomyłka. Nie mam chłopaka i w najbliższym czasie nie zapowiada się na jakąś zmianę. - odpowiedziała, czując lekkie pulsowanie w skroniach.
- A tak. Twój chłopak mówił mi, że przed twoim wypadkiem bardzo się pokłóciliście o jakąś bzdurę, zerwałaś z nim, a teraz udajesz, że on nie istnieje. Nie widzisz jak się stara, dziewczyno? Przyniósł ci ten piękny bukiet!! Ja NIGDY nie dostałam nawet kawałka kwiatka! - krzyknęła, zmieniając się z miłej pielęgniarki, na naprawdę grozną pielęgniarkę.
- Nie wiem o co tutaj chodzi, ale powtarzam, że nie mam chłopaka i z żadnym ostatnio nie zerwałam. Jeśli chcesz to wez sobie ten bukiet. Nie jest mi do niczego potrzebny, bo jak już mówiłam - dostałam go przez pomyłkę.
-  Teraz już wiem co miał na myśli, mówiąc, że jesteś ''trochę'' szorstka. Jak można być taką egoistką!? - krzyknęła po czym wybiegła z sali, prawie płacząc
 I to niby ja mam uraz mózgu? - pomyślała.
Zastanawiała się przez chwilę czy to był jakiś nieudany żart z tym chłopakiem. Po ostatnich wydarzeniach i nadal nie wyjaśnionym telefonie, który miał miejsce przed wypadkiem - którego za nic nie mogła sobie przypomnieć - brakowało jej tylko zakompleksionej i niestabilnej emocjonalnie pielęgniarki, która obwiniała ją o złe traktowanie nieistniejącego chłopaka. Stwierdziła, że to trochę zabawna sytuacja i spojrzała na bukiet.  Możecie sobie wyobrazić tylko to przerażenie i przyspieszony puls, kiedy zobaczyła przyczepioną do niego małą, prostokątną karteczkę. Rozwinęła ją drżącymi rękami.
                                       
                                                                          Nie zasypiaj.

Po raz kolejny jej serce zamarło. Ta karteczka oznaczała, że jej koszmary nocne przestawały być tylko w jej głowie. Teraz istniały również w rzeczywistości. Zrozumiała już, że tajemniczy telefon i cała sytuacja, która zaszła w lesie były kolejnymi ze snów, tylko tym razem  kompletnie innymi, niż pozostałe. Ktoś chciał ją ostrzec. Chłopak o  blond włosach. Taki jak we śnie i taki jak  w opisie dziwnej pielęgniarki. Czy to on podrzucał te karteczki? Tylko jakim sposobem znalazł się w jej śnie i dlaczego odwiedzał ją w szpitalu? I czy na pewno są to te same osoby? Przeleciało jej przez myśl, że bukiet jest czystą pomyłką, przecież takie rzeczy się zdarzają, ale kartka nie mogła nią być. Była zmęczona, miała wrażenie, że jej głowa eksploduje, ale obiecała sobie, że nie zaśnie. Nie tylko ze względu na liścik, ale i dlatego, że sama bała się powtórki z koszmaru. Nagle do sali wszedł średniego wzrostu mężczyzna. Był łysy i miał śmieszne wąsy.
- Dzień Dobry. Jestem doktor Ball - przedstawił się.
Ronnie mimowolnie zaczęła się śmiać.
- To przez tą łysinę? - zapytała
- Nie. - odpowiedział lekko urażony.
Opisał jej stan, opowiedział o przeprowadzonych badaniach i poinformował, że niedługo będzie mogła opuścić szpital.
- Za chwilę przyjdzie pielęgniarka, która pomoże pani się ubrać i da lekarstwa przeciwbólowe.
- Dziękuje - odpowiedziała, po czym zaczęła przygotowywać do konfrontacji ze znajomą już pielęgniarką.
Ku jej zdziwieniu w drzwiach pojawiła się starsza kobieta ze szklanką wody, lekarstwami i kroplówką. Ronnie nie zamierzała brać tabletek. Wiedziała, że mogą one spowodować senność, a do tego za nic w świecie nie mogła dzisiaj dopuścić. Przed zmianą kroplówki, poinformowała pielęgniarkę, że musi skorzystać z toalety. Ta pomogła się jej przebrać i mimo protestów dziewczyny, zawiozła ją tam na wózku inwalidzkim. Ronnie nie lubiła kiedy ktoś się nad nią użalał, czy uważał, że nie podoła jakiemuś zadaniu. Nawet jeśli chodziło o tak błahą sytuacje jak ta. Na szczęście kobieta nie weszła razem z nią do ubikacji chociaż czekała za drzwiami, mówiąc, że w razie potrzeby ta może ją zawołać.
- Poradzę sobie. Nie sikam pierwszy raz. - odpowiedziała, uśmiechając się, ale starsza kobieta nawyrazniej nie zrozumiała żartu, bo nadal miała obojętny wyraz twarzy, jakby miała zaraz zemdleć.
Może to jej by się przydał ten wózek - pomyślała.
Toaleta była jeszcze bardziej zaniedbana od sali, w której nieświadomie spędziła, aż trzy dni. Czuła się bardzo obolała i co najgorsze co raz bardziej zmęczona. Podeszła do umywalki i zobaczyła zaszytą ranę z boku czoła, podkrążone oczy i wiele zadrapań. Nie wyglądała zbyt zachęcająco. Schyliła się żeby opłukać twarz i wtedy zobaczyła kolejny liścik. Czyżby był tu kiedy wchodziła?
                                                              
                                                                 On tu jest. Uciekaj.

Każdy mięsień w jej ciele się napiął. Postanowiła jak najszybciej wydostać się ze szpitala. Wybiegła z toalety i pobiegła do sali.
- Halo! Gdzie tak biegniesz?! - krzyknęła za nią pielęgniarka.
Nie miała czasu, musiała biec. Założyła na siebie bluzę i zabrała plecak, który miała ze sobą w trakcie wypadku w busie. Naciągnęła kaptur i instynktownie dostała się do drzwi wyjściowych. Wtedy zobaczyła przed sobą czarne auto. Wyszedł z niego młody blondyn.
- Wsiadaj. - powiedział spokojnie, po czym otworzył jej drzwi od strony pasażera.
Wiedziała, że postradała zmysły, ale wsiadła do auta nieznajomego ( a może znajomego już) chłopaka.
Zmęczona biegiem zapytała:
- Kim jesteś? Czemu widziałam cię w moim śnie?
- W twoim koszmarze - poprawił ją.
- Tak, ale ty ... karteczki. - wyjąkała. Złapała wdech i zaczęła znowu - Ostrzegałeś mnie. Tylko przed czym i jakim cudem robiłeś to we śnie. O co tutaj chodzi?
Chwila milczenia. Chłopak prowadził spokojnie auto. Nie patrząc na nią, odpowiedział:
- Granica została przerwana.

___________________________________
Kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jest on ciekawszy od poprzedniego i, że wam się spodoba.
Komentarze i słowa krytyki jak zwykle mile widziane.




niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 1 - Mam cichą nadzieję, że nie ostatni

                                                               Terminus*


Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze, niż strach.                                                                                                                                             ~Autor nieznany


- Widzę cię.
Znowu to samo. Ten sam przeszywający umysł szept, zbliżający się z każdych stron.
- Gdziekolwiek uciekniesz ja i tak cię znajdę. Nie uciekaj,
Biegła. Po raz kolejny, przez ten sam zamglony las. Wszystko wyglądało identycznie, a ona zachowała stuprocentową świadomość - mimo to nie mogła niczego zmienić. 
- Zostaw mnie! - krzyknęła potykając się o wystający pień.
W tym momencie zobaczyła przed sobą ubłoconą twarz chłopaka. W przeciwieństwie do niej nie bał się - albo był świetnym aktorem. Stał nieruchomo z oczami utkwionymi w coś czego ona nie była w stanie dostrzec. Po chwili pojawił się on. Ktoś niewyobrażalnie zły. Zło w czystej postaci. . Potwór. Każde z określeń wydawało się zbyt błahe żeby go opisać..opisać to jak niewyobrażalnie się go bała i mimo, iż wszystko powtarzało się już któryś raz, nigdy nie była w stanie go zobaczyć. Wiedziała, że stoi za chłopakiem, czuła jego obecność. Przerażał ją. Tylko kto dokładnie?
Jeden moment i młody chłopak osunął się na ziemie. Jego serce zostało wyrwane z klatki piersiowej.
 Nawet nie drgnął, nie krzyknął, w przeciwieństwie do niej.  
''To tylko sen'' - powtarzała sobie 
- A co jeśli nie? - zapytał szyderczo. - Ty będziesz następna.
W tym momencie spadła w niekończącą się przepaść. 

Obudziła się. Czuła nierównomierne bicie serca i pulsowanie w skroniach. Tak zazwyczaj kończył się jej koszmar. Mówi się, że pierwszy raz jest zawsze najgorszy - w tym wypadku było na odwrót. Za każdym razem bała się co raz bardziej. Sen nie powtarzał się codziennie, a co kilka, kilkanaście dni, od jakiegoś miesiąca. Wszystko wyglądało podobnie, różniły się tylko zabijane osoby. Każde z nich miało wyrywane serce z klatki piersiowej  i ten sam obojętny wyraz twarzy. A ona nigdy nie mogła im pomóc, ostrzec ich przed niebezpieczeństwem, przed śmiercią. Nadal go nie rozgryzła. Przypominał jakiś słaby horror - słaby kiedy się go ogląda, a nie jest się w centrum wydarzeń. Wstała, umyła się, zjadła szybkie śniadanie i wyszła z domu na spotkanie z bardziej  realnym zagrożeniem jakim byli ludzie.

Mieszkała w pięknym domu, daleko od miasta, ale absolutnie jej to nie przeszkadzało. Nienawidziła niczego tak bardzo jak zgiełk i tłumy w ogromnych, zakurzonych miastach. Wystarczyło jej, że się w nich uczy i pracuje.
Weszła do zapełnionego busa. Siadła z tyłu, w jednej ręce trzymając termiczny kubek z herbatą, a w drugiej książkę.

- Granica została przerwana
 Usłyszała szept za sobą. Nie był on skierowany do niej, a do mężczyzny na oko po czterdziestce, siedział koło staruszka, patrząc na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Chcesz kolejny raz przeprowadzać tą samą rozmowę? W to co wierzę zdecydowałem już lata temu.
- Czy na prawdę myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? To, że ty w coś nie wierzysz, nie oznacza, że to przestaje istnieć. To tylko i wyłącznie twoja niewiedza, a raczej chory upór.
- Nie zagraża mi nic, co istnieje tylko w twojej głowie.
Starzec spoglądał na niego z niedowierzaniem, następnie wyprostował się i spojrzał przed siebie.
- Jak już mówiłem granica została przerwana. Teraz jedyne co nam pozostało to obawiać się swoich największych lęków. One przyjdą Alfredzie.
                                                         
                                                                  *************

Weszła do dużej biblioteki.
- Oh, witaj Ronnie. - przywitała ją przyjazna staruszka, siedząca za ogromną ladą. z okularami zsuniętymi na czubek nosa.
- Dzień dobry. - odpowiedziała.
- Widziałam twoją pracę odnośnie ludzkich zachowań i świata. Świetnie napisana, ciekawa i naprawdę mnie zainteresowała, a wiesz jaka jestem sceptyczna co do prac tak młodych ludzi jak ty. Zawsze uważałam, że są za mało doświadczeni żeby brać się za tak poważne tematy, Zresztą co się dziwić, większość z nich leje wodę i na siłę próbują pokazać swój jakże ''inny'' sposób myślenia. No, ale ty to co innego. - posłała jej przyjacielski uśmiech.
- Dziękuje. Cieszę się, że pani się spodobało. Długo nad nią pracowałam.
- Podejrzewam kochana, dlatego nie chce żeby twoja praca wylądowała w stercie '' do wyrzucenia'' i umieściłam ją w naszej gazetce. Wiele osób ubiega się o to, żeby ich prace zostały tam opublikowane i jeszcze więcej znienawidzi cię, że to właśnie twoja tam widnieje, a nie ich, więc uważaj na siebie - zaczęła się śmiać
- Podejrzewam. W końcu sukces jest największą, dostępną, ludzką zemstą.
- Dokładnie, moja droga, dokładnie.
Przeszła się wzdłuż regałów obładowanych mnóstwem książek.
- Sennik. Mam cię. - szepnęła, uśmiechając się do siebie.
- Ronnie?- usłyszała za sobą.
Po chwili pojawiła się przed nią niewysoka, rudowłosa dziewczyna. Na twarzy miała mnóstwo piegów, które dodawały jej niesamowitego uroku.
- Słyszałam, że twoje bazgroły zostaną wydane w gazetce. Nic dziwnego jak się podlizuje bibliotekarce, chociaż i tak nie masz się czym cieszyć, ludzie nawet na to nie spojrzą.
- Chwila.. co ty tu masz? - wskazała palcem na jej czoło, udając, że nie usłyszała jak ta ją skrytykowała. Wiedziała, że wdawanie się w tą dyskusje jest zbędne, a jej wściekle rude włosy działały jej na nerwy.
- Co? Tylko nie mów, że mam pryszcza. - odpowiedziała, sięgając do torebki po lusterko.
- Nie, ale jesteś tak samo upierdliwa. - po czym wyszła z biblioteki zostawiając za sobą zaskoczoną dziewczynę.
Cieszyła się, że udało jej się ją spławić.
 Stwierdziła, że skorzysta z tego, iż ma dzisiaj wolne, dlatego poszła na typowe, babskie zakupy, a pózniej coś zjeść. Najedzona i szczęśliwa sięgnęła po wypożyczoną książkę, chociaż w sumie nie zaliczała się ona do tych ''wypożyczonych'', a ''ukradzionych'', ponieważ wyszła z nią bez słowa, mimo to wiedziała, że pani McCougty - staruszka do której należała ogromna biblioteka nie będzie jej miała tego za złe,a ona postara się szybko zwrócić zabraną książkę. Co do biblioteki, kochała tam przychodzić. Uważała, że jest to nieliczne z miejsc, które ma swoją duszę. Idealny, antyczny wystrój, piękne schody prowadzące na górę, do skórzanych foteli i sof, gdzie w spokoju można było oddać się historii czytanej książki. W tej chwili żałowała, że z niej wyszła.
Otworzyła sennik. Nie było w nim nic co wytłumaczyłoby jej nawracający się koszmar.
- Ukryte lęki ... bla bla. - czytała na głos.
Przez ostatnich dni odczuwała intensywny lęk. Dzisiaj nawet coś o strachu przewinęło się w rozmowie dwóch nieznanych jej mężczyzn, którą przez przypadek podsłuchała. Z drugiej strony nie uważała, żeby las, czy wyrywanie serc ludziom, było jej ukrytym lękiem, czy traumatycznym przeżyciem z dzieciństwa, chociaż kto wie. Zaśmiała się ironicznie.
- Dobra, koniec tego. Czas się zbierać. - i pobiegła na najbliższy przystanek.
 W busie była tylko ona, staruszka i kierowca. Całą drogę powrotną zastanawiała się nad tym czemu tak bardzo przejmuję się tymi koszmarami. Sen pozostanie snem, a jej nic nie grozi. To idiotyczne przejmować się czymś tak nierealnym. To jej umysł płatał jej figle, a ona co raz bardziej dawała się karmić jej wewnętrznym lękom. W tym momencie usłyszała  huk za sobą, Bus gwałtownie się zatrzymał. Szybko z niego wyszła, pomagając staruszce. Znajdowali się na ulicy przechodzącej przez sam środek.. lasu.
- Co się stało? - zapytała kierowcy.
- Nie wiem, ale zaraz to sprawdzę. Pewnie coś z silnikiem, proszę się nie martwić.
Cała się trzęsła. Huk porządnie ją przestraszył.
W tej chwili poczuła wibrowanie w tylnej kieszeni. Ktoś dzwonił. Wyjęła telefon.  Na ekranie pojawił się nieznany numer. Była cała przemoczona, powietrze było wilgotne i co najgorsze nadal czekała ją długo podróż do przytulnego i ciepłego domu.
'' Ktoś mi przypomni dlaczego zamieszkałam na totalnym odludziu?'' - pomyślała, po czym odebrała telefon.
Na początku niczego nie usłyszała, tylko dziwny chropowaty oddech.
- Halo?
-.... Widzę ... cię....- wyszeptało jej coś do ucha.
Poczuła przyspieszone bicie serca i strach.


* Terminus ( z łacińskiego) - granica

______________________________________________
A o to i mój pierwszy rozdział książki.
Pierwszy, dlatego proszę o wyrozumiałość.
Nawiązuje on do krótkiego tekstu, który pojawił się w moim pierwszym poście: http://skffareg.blogspot.com/2016/03/inspiration.html
Mam nadzieję, że wam się spodobał. Oczywiście mile widziane szczere opinie i wszelkie wskazówki co do dalszych rozdziałów.
Przepraszam za moją interpunkcje (przecinki), mam z nimi niezły problem. :D
To co? Do następnego posta! Pa.






środa, 30 marca 2016

Life of Pi






  '' My, ludzie pracujący w tym fachu, mawiamy, że najniebezpieczniejszym zwierzęciem w zoo jest człowiek.''





Wierzycie w to, że jakakolwiek historia, nawet ta nie prawdziwa, może wpłynąć w znacznym stopniu na wasze postrzeganie świata? Trwale zmienić wasze zdanie?

Przedstawiam wszystkim książkę '' Życie Pi'' autorstwa Yann'a Martel'a.
Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że książka jest pewnym wyzwaniem dla czytelnika. To nie lektura którą bez  krzty emocji przeczytamy w kilka dni, a następnie obojętnie rzucimy na półkę, zostawiając ją w stercie innych, równie obojętnych historii. To nie jest banalna, ani prosta książka. Mam, więc nadzieje, że lubicie kiedy targają wami emocje, a wasza wyobraznia zostaje wystawiona na próbę.


Głównym bohaterem powieści jest szesnastoletni Hindus - Piscine Molitor Patel, znany dla wszystkich jako Pi Patel. Jest on synem właściciela zoo i z własnego wyboru  wyznaje, aż trzy religie ( hinduizm, chrześcijaństwo i islam). Podobno na podstawie jego tragicznej opowieści, uwierzymy w Boga, ale sam przyznaję, że zależy to tylko od nas, a on sam nie jest nachalnym wierzącym, który namawia  wszystkich do swoich racji.

Przez zatonięcie statku, młody bohater dryfuję w szalupie ratunkowej na ogromnym i wzbudzającym lęk w niejednym twardzielu oceanie. Nie jest sam. Za towarzyszy ma zwierzęta ocalałe tak jak on z katastrofy morskiej: zebrę ze złamaną nogą, oszalałą hienę, orangutana i ogromnego tygrysa bengalskiego zwanego -  Richard Parker. Wszystkie zwierzęta pochodzą z zoo, w którym się wychował, ale czy to oznacza, że cała piątka będzie żyć ze sobą w zgodzie, dzieląc się zdobytym pożywieniem i wodą?  Kto przetrwa na oceanie 227 dni?
Jest jeszcze jedna wersja wydarzeń, która wydaję się o wiele wiarygodniejsza. W tym wypadku niestety nie oznacza lepszą. To, w którą uwierzymy zależy tylko i wyłącznie od nas.



Jest to ewidentnie jedna z niewielu książek, która tyle nauczyła mnie o tym jak funkcjonują leniwce. Przedstawiła w cudowny sposób Indie, jej całą kulturę i urok. Pokazała jak bardzo zachowania ludzi nie różnią się od zachowań zwierząt. I opisała historie chłopca, dając nam dwie jej wersje do wyboru.
Uwielbiam to, kiedy książkę każdy może zinterpretować tak jak chce. Może rozumieć ją na swój sposób i na swój sposób przeżywać. To ile ta książka niesie ze sobą wartości jest nie do opisania. Wszystkie cytaty, cała metafora.. Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem, że ktoś mógł stworzyć takie arcydzieło i zmieścić je na zaledwie 400-stu stronach.
                                                         
                                         Życie Pi - definitywnie jedna z najwspanialszych książek

Myślę, że warto wspomnieć o tym, że na jej podstawie powstał film.
Jeden z niewielu filmów, który w znacznym stopniu dorównuje książce.
Ale myślę, że o tym możecie się już sami przekonać. :)
                               

wtorek, 29 marca 2016

Inspiration

- Więc mówisz, że to granica?
- Tak, ale nie oczekuję, że uwierzysz - odpowiedział melancholijnym i pełnym goryczy głosem.
-  A czego oczekujesz? - w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, nie wyrażał żadnych emocji, był spokojny i opanowany, trochę jakby obojętny, a jednocześnie ledwo dostrzegalnie zainteresowany tym co ma mu do powiedzenia starzec.
- Że dokonasz właściwego wyboru. 
- Czyli chcesz żebym uwierzył.
- A skąd możesz wiedzieć, że to będzie ten dobry wybór?
- Według ciebie jest.
- A według ciebie?
- Niebo jest granicą. - powiedział to po chwili zastanowienia, wiedząc, że nie ma przed sobą banalnego rozmówcy.
Starzec znowu posmutniał. Jego apatyczność była  męcząca.
                                 
                             -  ''Nie mów mi, że niebo jest granicą, skoro są ślady stóp na księżycu''*

                                       * cytat pochodzi z '' W głębi lasu'' - Harlan Coben



Pierwszy wpis jest zawsze najgorszy. 
Ty decydujesz czy tu zostaniesz. 
Mam nadzieję, że dokonasz właściwego wyboru. :)

Mój blog będzie poświęcony głównie książkom, o których mogłabym rozmawiać godzinami, ale również krótszym, jak i dłuższym opowiadaniom napisanym przeze mnie. (Tekst na początku napisałam sama, jedynie ostatnie zdanie jest cytatem) Jednak ograniczanie się tylko do tych tematów nie wchodzi w grę. Lubię różnorodność.

Wszelka krytyka mile widziana. Pozwoli mi to doskonalić swoje posty.

+ Przepraszam za wygląd bloga, nadal nad nim pracuję. ;)